wtorek, 20 września 2011

Nie takie straszne drogi



Chyba opinie w przewodnikach i na forach bywają przesadzone. Pewnie zagłębiając się bardziej w Rosję drogi są kiepskie. Jednak tą, którą miałam okazję jechać jest naprawdę bardzo w porządku i jeśli ktoś miałby zamiar wybrać się samochodem, to nie ma czego się obawiać (to samo jeśli chodzi o drogę do Kijowa!).
Trasa wiodła następująco: 
Polska: Lublin, Białystok, Suwałki, granica w Budzisko- Kalvarija,  
Litwa: Kowno, granica na trasie Zarasai- Medumi,  
Łotwa: Daugavpils,  granica w Ubylince,  
Rosja: Ostrov, Psków. 
Cel: Sankt Petersburg!
Wyjeżdżamy o 22:00. Przed nami 1380 km. Trasa w Polsce mija szybko. Drogi dobre, tylko w jednym miejscu, jeszcze w Lubelskim trafia się kiepski odcinek. I nad ranem jesteśmy już na Litwie. Bardzo zielony i bardzo czysty kraj. Zaskakują jednak pustki na ulicach, w miasteczkach, na wsiach. Praktycznie nie mijamy żadnego samochodu, nikt nie przechadza się, nie spaceruje, nikt nie pracuje przy domach czy na polach. Tak jakby wszyscy wymarli lub siedzieli tylko w domach. Trochę lepiej pod tym względem jest na Łotwie, chociaż tam już nie jest tak zielono i widać większą biedę. Najciekawiej wygląda granica litewsko-łotewska, której tak naprawdę nie ma. I nie chodzi mi o brak granic w UE. Tu  nawet nie ma czego minąć po drodze.
Przeprawa na granicy, gdy wjeżdżaliśmy do Rosji trwała naprawdę krótko, ok. 1 godz. Pierwsze co, to podjeżdżamy do celnika łotewskiego, opuszczony szlaban, świeci się czerwone światło, celnik wygląda z budki, patrzy się na nas, coś notuje, ale zielonego światła nie widać. Po 3 minutowym oczekiwaniu, podchodzę na piechotkę do niego, patrzę, a on sobie w dobre gazetę czyta.
 –Dzień dobry. Czy możemy jechać czy mamy czekać?
–Na kogo chcecie czekać?
-Na pana:)
-Na mnie? Ja wam tylko kartkę wypisałem, w następnej budce musicie ją oddać.
Morał z tego już mamy, nie czekamy, podchodzimy. Następna czynność jeszcze po łotewskiej stronie polegała tylko na oddaniu karteczki, którą otrzymaliśmy od gazetowego celnika.
Wjeżdżamy na część rosyjską. Znów szlaban, do okienka nie da się podjechać. Nauczona doświadczeniem, wychodzę. Co się okazuje- budka nie działa, pustostan, z budki ciągną się natomiast kable, które prowadzą do starego samochodu. W samochodzie siedzi celnik, ma do dyspozycji biurko, krzesło, stary aparat telefoniczny i grzejnik na prąd:) Otrzymuję karty do wypełnienia, mamy wjechać za szlaban, zatrzymać się i uzupełnić. Po minucie, sam podchodzi do nas i każe jechać do przodu. Podjeżdżamy, kończymy wypełnianie (wpisanie na odwrót nazwiska z imieniem to „nichievo strashnogo”), chcemy podjechać na kontrolę, ale celnicy mają przerwę na papierosa. Na szczęście kończą szybko, kontrolują nam paszporty, po czym czas na kontrolę celną samochodu. Dostaję podwójny druczek do wypełnienia, gdzie w połowie nie wiem o co chodzi, ale uczynny pan celnik (pozdrawiam), pomaga go wypełnić, każąc wszędzie pisać „Niet”. Kontrola została pomyślnie zakończona, już myśleliśmy, że wyjeżdżamy, po czym nowy szlaban. Co się okazało- gubernator obwodu pskowskiego wprowadził opłatę za przejazd dla obcokrajowców, wjeżdżających na tę drogę. Jednorazowe wypisanie kwitka, kosztuje 300 rubli, a obok nas za free jadą sobie samochody rosyjskie. Po opłaceniu myta, ruszamy. Bolshaya Rassiya!
Na początku trochę dziur, a potem bardzo dobra droga. Niestety, za Pskowem zaczyna się ruch… A już 100km przed Petersburgiem to niekończący się ciąg samochodów. Co najlepsze,  na jednopasmowej drodze stoją one w dwóch rzędach. Nie mówiąc już o specjalizacji w wymijaniu na trzeciego jeśli jest tylko gdzie (również jak nie ma go).
Po drodze, co chwilę stoi policja i zarabia swoją dzienną pensje. A przy drodze ciągną się stragany, na których możemy kupić warzywa i owoce. Hitem jednak są sprzedawane liście dębowe!!! Pytałam się już w Petersburgu, co to za inicjatywa. Podejrzenia padły, że mogą być one przeznaczone dla bani, aby bić się nimi, ale co do zasady powinny być one złożone w formie miotełek. A te sprzedawane, były pojedynczo, gęsto, jeden obok drugiego, nawleczone na sznurki. Nawet moi znajomi Rosjanie nie wiedzą co to:)
Droga powrotna też była w porządku, jednak czas spędzony na granicy wydłużył się do 6,5 godz., pomimo tego, że udało się ustawić się w kolejce dla uprzywilejowanych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz