poniedziałek, 26 grudnia 2011

Wigilia

Przygotowania ruszyły w piątek od poszukiwań odpowiedniej ryby;) Co się nie udało- musiałam obejść się bez pietruszki. Po zakupach, zagościłam wieczorem w kuchni, żeby przygotować rybę po grecku i sałatkę. Śledzie i placek kupiłam gotowe. Zdecydowaliśmy, że zrobimy też pierogi z kapustą i grzybami, jeszcze jedną sałatkę i placek, a zamiast barszczu, będzie grzane wino;) Jak ustawiliśmy dwa stoły na korytarzu, bo tam stoi choinka, to wyglądało to jak małe wesele.
Wciąż jeszcze jednak nie przywykłam do rosyjskiego spóźnialstwa. Pół godziny to jest norma, czasem dochodzi do 1,5 godziny. Zebrać wszystkich moich gości udało się po godzinie i 15 minutach. 14 osób usiadło do wigilijnego stołu, udało mi się przeforsować polskie kolędy... A najczęściej przynoszonym podarkiem było ciasto- uzbieraliśmy 6;) Było co jeść.
A w Boże Narodzenie miło było usłyszeć język polski na świątecznej mszy w Petersburgu.

widok z okna na wigilijny ŚNIEG

pierogi

lepienie

prawie cały skład przy wigilijnym stole



sobota, 24 grudnia 2011

Boże Narodzenie w Rosji

Zostałam na Święta w Petersburgu i zgodnie z polską tradycją, będę świętować dziś Wigilię świąteczną kolacją, po której wybieram się na Pasterkę.

Życzę wszystkim z okazji tych Świąt Bożego Narodzenia, dużo spokoju, miłości, dobroci dla bliźniego. Aby ten czas był spędzony w rodzinnym gronie i napełnił Was energią na przyszłość.
Sasza:)

czwartek, 15 grudnia 2011

Włodzimierz Wysocki





Kolejny tegoroczny rosyjski film, który zdecydowanie mogę polecić. Wysocki jest legendą, znaną nie tylko w swoim ojczystym kraju. Dużo fanów ma też u nas (np. moją mamę), ale też np. Maleńczuka, który wydał w tym roku płytę z największymi hitami, śpiewanymi po polsku.
Dlaczego film jest dobry? Myślę, że duża to sprawa aktorów, dobrego scenariusza i muzyki. Film naprawdę porusza i jest momentami dramatyczny. Związane jest to też z momentem, jakiemu jest poświęcony film- mianowicie opowiada on o 5 dniach 1979 roku, kiedy Wysocki wyjeżdża na koncerty do Uzbekistanu i przeżywa tam śmierć kliniczną. Należy dodać, że umiera on równo rok, po tym wydarzeniu.
To co zaskakuje, to pomysł producentów- do tej chwili nie znane jest nazwisko aktora, który zagrał piosenkarza. Motywują oni ten fakt tym, że chcą, żeby w filmie był obecny Wysocki, właśnie.
Poza tym Rosjanie zrobili film w sposób, jakiego powinniśmy się od nich uczyć jeśli chodzi o przedstawianie legend. Rozmach wręcz amerykański, plus to, że fabuła jest zrozumiała dla wszystkich. Jasne, ja sama wolę alternatywę, ale jeśli chcemy dotrzeć do szerszej publiki, ten sposób jest najlepszy. I nie zawsze wychodzi to źle, a ten film est najlepszym tego przykładem.

sobota, 10 grudnia 2011

J.L.Wiśniewski w Petersburgu


Nasz polski autor jest bardzo popularny w Rosji. Ostatnio pojawił się na 3 dni w Petersburgu z promocją swojej nowej książki „Miłość i inne dysonanse” napisanej wspólnie z rosyjską pisarką Iradą Wownenko. Wraz z jedną z moich rosyjskich koleżanek wybrałam się na jedno z tych spotkań, zaopatrzyłam się w książkę, która jest wyjątkiem, gdyż jako pierwsza została wydana najpierw w Rosji, a za pół roku będzie dostępna w Polsce.
Zaskakuje wybór współautorki, która jak się okazało, nie jest zbyt znana i popularna, chociaż coś tam napisała. Ale pomyślałam, ocenię jak przeczytam… A co do spotkania, to głównie jakieś głupkowate pytania dotyczące tego, jakiej muzyki słucha autor, czy ktoś z czytelników może z nim napisać książkę. Ale gdy ktoś zapytał o polskie święta i Wiśniewski zaczął opowiadać, zrobiło mi się tak miło.
Ale, ale, jestem po 1/3 książki, większość z tego co przeczytałam napisała rosyjska pisarka  i jak na razie szału nie robi…



piątek, 9 grudnia 2011

rejsujemy


Złapaliśmy okazję, 60 euro za osobę i wybraliśmy się na rejs promem: Helsinki, Sztokholm, Tallin. Start i meta w Sankt-Petersburgu. Przyjechaliśmy wieczorem w czwartek na Morski Dworzec; odprawa wygląda tak samo jak samolotowa. Najpierw check-in, a potem przechodzimy granicę.
nasz statek

Prom okazał się ogromnym statkiem, 8 użytkowych pięter, 3 piętra jeszcze na powietrzu plus wieża. A na pokładzie wszystko czego dusza pragnie. Bary, restauracje, dyskoteki, kluby z występami taneczno-muzykalnymi, kasyno, kino, basen, spa, duty-free. Rozlokowaliśmy się w swoich kajutach i impreza się zaczęła. I nawet bardzo nie bujało… Alkohol w duty-fee w przyjemnych cenach, disco, disco, szampan pity w kasynie… to była długa noc.
radość z posiadania alkoholu w kajucie


rum w butelkach po coca-coli

st.petersburg

long drink

long drink again

śpiewanie po niemiecku

śmiech po fińsku i rosyjsku

Plusem podróżowania z Rosji, było to, że przypływając do Helsinek, mieliśmy plus dwie godziny, ze względu na różnicę czasu. W składzie swojej grupy mieliśmy Fina, więc mogliśmy liczyć na oprowadzenie po mieście. Najlepsze było to, że on specjalnie przyjechał do Pitera, z Finlandii, żeby popłynąć z nami w rejs, którego pierwszym przystankiem, była właśnie Finlandia;)
Już przy przekraczaniu granicy, poczułam się jak w domu. Jeśli ktoś jest przeciwnikiem UE, niech wyjedzie na wschód, a potem wróci. Celnik bierze paszport i PO POLSKU mówi do mnie „dzień dobry”, „do widzenia” „proszę”, „dziękuje”. Przy tym jest miły i nie warczy:)
Helsinki są sympatyczną i spokojną stolicą, z dużą ilością wpływów rosyjskich: pomnik cara Aleksandra, jedna z ważniejszych świątyni w mieście- prawosławna cerkiew. Poza tym w samym centrum znajduje się mały, ładny port, do którego dopłynęliśmy. Ciekawym pomnikiem była rzeźba Sibelius, na cześć fińskiego kompozytora.
port w Helsinkach






dworzec kolejowy

fiński parlament

don't feed birds- w parku:)


sibelius


świątynia w skale

łoś

nauka wiązania krawatu- po drodze do pracy


Drugiego wieczoru siedząc w Rabbit bar udało nam się namówić Svena na występ karaoke, Jenny dostała najgorsze spaghetti carbonara ever, pierwsza osoba poczuła też chorobę morską… A na koniec niektórzy z nas, wywołani do śpiewania, zwiali z baru, robiąc przy tym tyle rumoru i wywracając krzesła, że było to powtarzane do końca wyjazdu.
Sztokholm…tyle przystojnych facetów, że oczy wychodzą na wierzch :D Poza tym spokojnie, czysto i chyba bezpiecznie, skoro dużo rowerów jest zostawionych na ulicach bez zabezpieczeń. I stoją, nikt ich nie kradnie. Przez jeden dzień, pewnie nie można ocenić państwa, ale sporo rzeczy rzuca się w oczy. Jak na przykład ilość facetów na spacerach ze swoimi dziećmi czy ilość niepełnosprawnych osób w sferze publicznej. Robi wrażenie.
Ale żeby tam żyć, trzeba naprawdę dobrze zarabiać, bo ceny są takie, że hohoho… Miłośnicy kawy za to mają dobrze, bo nie jest droga, a jest pyszna, a na pewno o niebo lepsza niż w Petersburgu. Jednak poza tym, cóż, kanapka na mieście kosztuje od 6 euro! Bilet studencki na transport na miesiąc ok. 120zł. Zaoszczędzić można jedynie w sklepach, ale pod warunkiem, że mamy dużą rodzinę, dużo jemy lub nie wiem, może podzielimy się z sąsiadami. Bo większość produktów spożywczych jest w ogromnych paczkach: sery w 2 kg opakowaniach, jogurty w 1 litrowych butelkach itd. Za to jest to raj dla shoppingu. Super sklepy, ceny jak w Polsce, a kolekcje najnowsze, a nie jak często u nas, z zeszłego sezonu.
Co jeszcze zachwyca- Szwedzi mają tak czystą wodę, że można ją pić prosto z kranu i w każdym barze, restauracji, dostaniemy ją za free i częstym widokiem jest osoba napełniająca gdzieś w łazience swoją butelkę po wodzie.
A zabytki? Pałac królewski, który jest miejscem pracy króla (bo rezydencja mieszkalna jest poza Sztokholmem) nie robi wrażenia, za to Stare Miasto bardzo. Piękne uliczki (w tym najwęższa- 60 cm), wysokie budynki, kiermasz Bożonarodzeniowy i postawione w prawie każdym oknie lampki świąteczne (nie kolorowe, tylko normalne) sprawiają, że atmosfera jest czarująca.
Warta zobaczenia jest również dzielnica SoFo, kusząca fajnymi barami, sklepami vintage i sklepem muminkowym!

wejście na stare miasto

jedna z uliczek starówki

pałac królewski vol.1

pałac królewski vol.2

grzane wińsko!

sweet restaurant

święta!

rynek

Nobel Museum i polski akcent- Maria Skłodowska-Curie




 
Trzeci dzień był poświęcony Tallinnowi, mieliśmy 6 godzin, co na zwiedzenie Starówki jest wystarczające, biorąc pod uwagę, że sama stolica ma mniej niż 400 tys. mieszkańców. Atrakcją były dwa Rudolfy, niestety bez czerwonych nosów i jarmark świąteczny, gdzie wypiliśmy dużo grzanego wina, pojedliśmy smażonych kiełbasek z ziemniakami i kapustą, a na deser, gofry.

rynek świąteczny w Tallinnie


starówka



rosyjski akcent

różowy, estoński parlament


Rudolfy dwa

wybory do rosyjskiej Dumy w konsulacie w Tallinnie


Przygoda skończyła się szybko, po przyjeździe już nie było tak różowo- pół godziny staliśmy w kolejce na granicy i skierowaliśmy się od razu w kierunku Uniwersytetu- visa office czeka! Wszyscy wypełnialiśmy wnioski o ponowną rejestrację w Rosji, no bo nie było nas 4 dni…