piątek, 9 grudnia 2011

rejsujemy


Złapaliśmy okazję, 60 euro za osobę i wybraliśmy się na rejs promem: Helsinki, Sztokholm, Tallin. Start i meta w Sankt-Petersburgu. Przyjechaliśmy wieczorem w czwartek na Morski Dworzec; odprawa wygląda tak samo jak samolotowa. Najpierw check-in, a potem przechodzimy granicę.
nasz statek

Prom okazał się ogromnym statkiem, 8 użytkowych pięter, 3 piętra jeszcze na powietrzu plus wieża. A na pokładzie wszystko czego dusza pragnie. Bary, restauracje, dyskoteki, kluby z występami taneczno-muzykalnymi, kasyno, kino, basen, spa, duty-free. Rozlokowaliśmy się w swoich kajutach i impreza się zaczęła. I nawet bardzo nie bujało… Alkohol w duty-fee w przyjemnych cenach, disco, disco, szampan pity w kasynie… to była długa noc.
radość z posiadania alkoholu w kajucie


rum w butelkach po coca-coli

st.petersburg

long drink

long drink again

śpiewanie po niemiecku

śmiech po fińsku i rosyjsku

Plusem podróżowania z Rosji, było to, że przypływając do Helsinek, mieliśmy plus dwie godziny, ze względu na różnicę czasu. W składzie swojej grupy mieliśmy Fina, więc mogliśmy liczyć na oprowadzenie po mieście. Najlepsze było to, że on specjalnie przyjechał do Pitera, z Finlandii, żeby popłynąć z nami w rejs, którego pierwszym przystankiem, była właśnie Finlandia;)
Już przy przekraczaniu granicy, poczułam się jak w domu. Jeśli ktoś jest przeciwnikiem UE, niech wyjedzie na wschód, a potem wróci. Celnik bierze paszport i PO POLSKU mówi do mnie „dzień dobry”, „do widzenia” „proszę”, „dziękuje”. Przy tym jest miły i nie warczy:)
Helsinki są sympatyczną i spokojną stolicą, z dużą ilością wpływów rosyjskich: pomnik cara Aleksandra, jedna z ważniejszych świątyni w mieście- prawosławna cerkiew. Poza tym w samym centrum znajduje się mały, ładny port, do którego dopłynęliśmy. Ciekawym pomnikiem była rzeźba Sibelius, na cześć fińskiego kompozytora.
port w Helsinkach






dworzec kolejowy

fiński parlament

don't feed birds- w parku:)


sibelius


świątynia w skale

łoś

nauka wiązania krawatu- po drodze do pracy


Drugiego wieczoru siedząc w Rabbit bar udało nam się namówić Svena na występ karaoke, Jenny dostała najgorsze spaghetti carbonara ever, pierwsza osoba poczuła też chorobę morską… A na koniec niektórzy z nas, wywołani do śpiewania, zwiali z baru, robiąc przy tym tyle rumoru i wywracając krzesła, że było to powtarzane do końca wyjazdu.
Sztokholm…tyle przystojnych facetów, że oczy wychodzą na wierzch :D Poza tym spokojnie, czysto i chyba bezpiecznie, skoro dużo rowerów jest zostawionych na ulicach bez zabezpieczeń. I stoją, nikt ich nie kradnie. Przez jeden dzień, pewnie nie można ocenić państwa, ale sporo rzeczy rzuca się w oczy. Jak na przykład ilość facetów na spacerach ze swoimi dziećmi czy ilość niepełnosprawnych osób w sferze publicznej. Robi wrażenie.
Ale żeby tam żyć, trzeba naprawdę dobrze zarabiać, bo ceny są takie, że hohoho… Miłośnicy kawy za to mają dobrze, bo nie jest droga, a jest pyszna, a na pewno o niebo lepsza niż w Petersburgu. Jednak poza tym, cóż, kanapka na mieście kosztuje od 6 euro! Bilet studencki na transport na miesiąc ok. 120zł. Zaoszczędzić można jedynie w sklepach, ale pod warunkiem, że mamy dużą rodzinę, dużo jemy lub nie wiem, może podzielimy się z sąsiadami. Bo większość produktów spożywczych jest w ogromnych paczkach: sery w 2 kg opakowaniach, jogurty w 1 litrowych butelkach itd. Za to jest to raj dla shoppingu. Super sklepy, ceny jak w Polsce, a kolekcje najnowsze, a nie jak często u nas, z zeszłego sezonu.
Co jeszcze zachwyca- Szwedzi mają tak czystą wodę, że można ją pić prosto z kranu i w każdym barze, restauracji, dostaniemy ją za free i częstym widokiem jest osoba napełniająca gdzieś w łazience swoją butelkę po wodzie.
A zabytki? Pałac królewski, który jest miejscem pracy króla (bo rezydencja mieszkalna jest poza Sztokholmem) nie robi wrażenia, za to Stare Miasto bardzo. Piękne uliczki (w tym najwęższa- 60 cm), wysokie budynki, kiermasz Bożonarodzeniowy i postawione w prawie każdym oknie lampki świąteczne (nie kolorowe, tylko normalne) sprawiają, że atmosfera jest czarująca.
Warta zobaczenia jest również dzielnica SoFo, kusząca fajnymi barami, sklepami vintage i sklepem muminkowym!

wejście na stare miasto

jedna z uliczek starówki

pałac królewski vol.1

pałac królewski vol.2

grzane wińsko!

sweet restaurant

święta!

rynek

Nobel Museum i polski akcent- Maria Skłodowska-Curie




 
Trzeci dzień był poświęcony Tallinnowi, mieliśmy 6 godzin, co na zwiedzenie Starówki jest wystarczające, biorąc pod uwagę, że sama stolica ma mniej niż 400 tys. mieszkańców. Atrakcją były dwa Rudolfy, niestety bez czerwonych nosów i jarmark świąteczny, gdzie wypiliśmy dużo grzanego wina, pojedliśmy smażonych kiełbasek z ziemniakami i kapustą, a na deser, gofry.

rynek świąteczny w Tallinnie


starówka



rosyjski akcent

różowy, estoński parlament


Rudolfy dwa

wybory do rosyjskiej Dumy w konsulacie w Tallinnie


Przygoda skończyła się szybko, po przyjeździe już nie było tak różowo- pół godziny staliśmy w kolejce na granicy i skierowaliśmy się od razu w kierunku Uniwersytetu- visa office czeka! Wszyscy wypełnialiśmy wnioski o ponowną rejestrację w Rosji, no bo nie było nas 4 dni…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz